O 8.00 rano wyjeżdżamy z Welwis Bay nad wybrzeże Oceanu Atlantyckiego. Naszym celem jest plaża oddalona o 60 km od Welwis Bay i 40 km od Hentiesbaai. Jedziemy Toyotą, na dachu przymocowane są cztery wędki, dwie sześciometrowe i dwie siedmiometrowe. Na przedniej szybie nad wycieraczkami z prawej i lewej strony widzę kije. To też są wędki – tylko o wiele krótsze – te wpasowane są w uchwyty do błotnika.
Terry, łowca rekinów zabrał na łowy osiemset metrów żyłki, a do bagażnika wpakował wiadro z kawałkami rybek. Przez całą drogę czułam się, jakbym miała coś zamówić w sklepie rybnym i nie byłabym w stanie wydusić słowa. Po zjechaniu z drogi asfaltowej, wjeżdżamy w głęboki piach. Gdy przejeżdżamy obok kopalni soli, na oponach pozostają grudki po soli i piasku. Ziemia, po której jedziemy ma rożne odcienie kolorów: czerwonego, niebieskiego, a w bardziej oświetlonych miejscach niektóre tereny wydają się fioletowo – żółte. Samochód jest przygotowany do jazdy 4×4 i low range. W tych warunkach przy wjazdach na wzniesienia i po piaszczystych, błotnych drogach potrzebny jest sprawny samochód. W każdej chwili można się zakopać, lub obsunąć. Terry wyłącza silnik, otwiera okno i patrzy. Siedzimy i obserwujemy. Słuchamy szumu morza. Terry hipnotyzuje nas, jak magik i stopniowo przygotowuje do iluzjonistycznego występu. Wychyla głowę przez okno i wdycha powietrze. Marszczy brwi. Podnosi górne wargi, jak pies, który wywąchał kota. Schyla się, by nie stracić tropu. Podjeżdża bliżej oceanu. Nie zamknął okna. Wiatr i zapach morza wpada wewnątrz samochodu. Po chwili słyszymy niewyraźny głos Terryego, jakby mruczał pod nosem.
Fale są za mało brązowe, są zbyt grzywiaste.
Głębokie fale rozbijają się o brzeg. Terry wyciągnął z notesu kartkę, na której zapisane są same liczby. Czy sprawdzał godziny przypływów? Po kilku takich scenach, których jedynym rekwizytem jest bezkres i zapach oceanu, zjeżdżamy po kamieniach na piaszczystą plażę. Terry wkłada przeciwsłoneczne okulary. Podjeżdża samochodem jeszcze parę metrów i mówi:
Spróbujemy.
Jesteśmy 40 km przed Hentiesbaai. Terry wskazał na odległe budynki i powiedział:
Spójrzcie, tam jest wioska, którą założył Polak.
Starałam się zrozumieć warunki pogodowe: mżawka, zachmurzone niebo w odcieniach szarości, no i jest zimno. To znaczy, że ryby będą brały. Terry i Tomek ściągnęli wędki z dachu. Usiadłam na krzesełku, przygotowałam aparat, książkę, zeszyt i obserwuję: na wzniesieniu usypanym z piachu stoi kormoran. Po chwili przylatuje mewa. A za nią lecą kolejne. Mewy odleciały, pozostał samotny kormoran. Panowie zajmują się rozbijaniem tymczasowego obozu. Wbijają w piach rury, do której wkładają wędkę, a na żyłkę zahaczają ciężarek i kawałek ryby, jako przynętę. Zapinają grube pasy nad biodrami trochę przypominające uprzęż. Pas z przodu ma gumowy otwór. Wpasowują do niego wędkę. Po dłuższym czasie połowów zrozumiałam, jak bardzo pomaga ta część całego sprzętu wędkarskiego manewrować kijem i nie obciążać kręgosłupa.
Terry wziął swoją wędkę, wszedł w gumowych butach do Oceanu. Woda sięgała mu do kolan. Chwycił zamaszyście wędkę, rozhuśtał. Żyłka, jak jęzor kameleona pofrunęła daleko. Obciążona przynętą wpadła głęboko. Potem wziął drugą wędkę i w taki sam sposób zarzucił ją. Od 9. 30 skropieni poranną mżawką stali na piasku z wędkami, wpatrzeni w Ocean. Trwało to ponad godzinę. Nad nimi mgły i chmury zanurzające się w Oceanie. Półprzezroczyste, spienione fale z podmuchem wiatru niosły z sobą woń głęboko zakorzenionych wodorostów. Pierwsza ryba jaką Tomek wyłowił nazywała się Caballero, potem wyciągnął dwa Sand Sharki z wielkimi, wystającymi oczami
. Trochę się nawet przejaśniło i obserwowałam przez lornetkę dwa delfiny serfujące w pobliżu. W pewnym momencie Terry uznał, że pora udać się na prawdziwe rekiny. Skwitował:
Im cieplejsza woda tym drapieżniki są bardziej ospałe.
Przejechaliśmy kilkanaście kilometrów. Zaraz po zatrzymaniu się wyciągnął z wiadra Sand Sharka i odciął mu łeb.Smugi krwi ściekały w piach. Po czym fala wciągała je w głębinę morza. Wbił rurę i wsadził do niej, krótką wędkę. Długą wędkę umocował siedem metrów dalej. Fale nie dochodziły do tego miejsca. Za to oblewały głowę rekina i wypłukiwały resztki krwi z jamy ustnej i gardzieli. Terry na haczyku zaczepił duży kawałek świeżego mięsa. Zarzucił wędkę do Oceanu. Przekazał ją Tomkowi. Poślinił palec i wystawił go na wiatr. Lekko przesunął zalewaną głowę małego Sharka. Tłumaczył:
Rekiny pływają blisko brzegu i dobrze czują zapach. Zobaczysz, że przypłyną tu za zapachem krwi.
Tomek trzymał wędkę, która gięła się w stronę wody. Wokół pływały galaretowate meduzy.
Chwycił!
Odpuść mu. Pozwól, by odpłynął.
Żyłka kręciła się na kołowrotku w pośpiechu. Wydawała cichy, miękki odgłos wełny prutej z puloweru. Po kilku minutach setki metrów żyłki były w wodzie. Rekin odpływał. Kołowrotek zawarczał, co oznaczało, że trzeba podjąć wezwanie i podjąć próbę przyciągnięcia rekina bliżej brzegu. Tomek kręcił kołowrotkiem wciągając żyłkę. Wydawało się, że rekin się poddał. Wrażenie takie mieliśmy przez kilka minut. Terry asystował i instruował. Znał naturę tej ryby. Wiedział, że nie odpuści tak szybko. Obaj czujnie patrzyli w morze. Tomek kręcił przyciągając go stopniowo. W pewnym momencie rekin szarpnął. Tomek odpuścił i pozwolił mu odpłynąć. To szarpnięcie nie zerwało żyłki. Rekin był nadal po drugiej stronie ośmiuset metrowej żyłki. Filmowałam morze, Tomka, kołowrotek, Terryego. Po kilkudziesięciu minutach podtrzymywałam wygięte plecy Tomka. Obaj trzymali dwa końce. Tomek na brzegu a rekin w odległości kilkuset metrów. W końcu rekin się zmęczył i po 55 minutach poddał się. Gdy Terry wszedł do wody, by go pochwycić i wciągnąć na piasek, zeszłam do wody i filmowałam. Wymagałam od siebie dużo spokoju i opanowania. Terry wyciągnął go na piasek, zmierzył: 2 metry i 38 centymetrów i ważył 75 kilogramów. Nazywał się Copper Shark. Zrobiliśmy sobie z nim zdjęcia. Terry znów go pochwycił i skierował do wody. Kucharki z Oyster Box w Welwis Bay nie mogły uwierzyć, że go nie przywieźliśmy na obiad, były niezadowolone i nie mogły nas zrozumieć. Pytały: Po co to wszystko?
Na łowy wybraliśmy się jeszcze dwa razy: Tomek złowił: catfisha z trującym kolcem, 3 Caballero, sandsharka oraz w ciągu 40 minut wyciągnął innego Copper Sharka (2,46 m i 85 kg). Rekordem zaprawionych rybaków z Welvis Bay był ponad 3 metrowy rekin, ważący 220 kg. Połów trwał ponad 2 godziny.
Jednego Caballero wzięliśmy z sobą i odwiedziliśmy Jerzego i Helmi z Bocian Safaris, od których wypożyczyliśmy samochód.
No powiem, że wędkarzem nie jestem, nie bardzo to rozumiem, ale ten połów wydaje się bardzo ekscytujący. I „przemówiły” do mnie zdjęcia. Zachęcające 🙂