CUSCO – miasto smaków

Miasto w Andach, położone na wysokości 3326 m. n.p.m. zostało założone przez pierwszego władcę Inków w XII wieku. Inkowie porozumiewali się językiem keczua, w którym Qosqo (Cusco) znaczy pępek świata. Lądowanie w Cusco było bardzo niespodziewane. Samolot z dużej wysokości pikował jak orzeł, który zobaczył swoją ofiarę. Byliśmy wysoko nad zielonymi górami, gdy pilot ustawił stery do lądowania. Nic nie wskazywało, że gdzieś tam, gdzie patrzę, jest lotnisko. Pilot wiedział, co robi. W ciągu 15 minut zniżył i posadził maszynę na ziemi Inków. Taksówka prowadziła nas wąskimi uliczkami, zadaszonymi od kolonialnych balkonów. Po ulicach chodziły kobiety w kolorowych i przysadzistych spódnicach ciągnące alpaki, mężczyźni i dzieci prowadziły na smyczy bezwłose psy ubrane w wełniane kamizelki, sweterki. Wysiedliśmy w San Blas. Do naszego domku pod adresem Kiskapata 1000 mieliśmy 40 schodów. W Polsce taka odległość i wysokość nie wymagałaby większego wysiłku, nawet jeśli miałabym wnieść walizkę, aparat, cheetolca pod ręką, torebkę na ramieniu. Ale tam w Cusco 40 schodów, to było wyzwanie. Dlaczego ? Bo tam oddycha się inaczej. Tam ciężko w ogóle oddychać. A jak się idzie pod górę i do tego jeszcze po schodach, to się robi tak słabo, brakuje tlenu, nie ma co wdychać, serce wali, jakby miało się coś zdarzyć, a to tylko 40 schodów. Im wyżej wchodziłam, tym było gorzej. Denis, który i w Cusco i w Montrealu mieszka mówi, że tu tak zawsze i przyzwyczaić się nie da. Więc przyzwyczajałam się chodzić powoli, i jeszcze wolniej schylać.

Na Plaza de Armas siedziałam na balkonie, każdego dnia z innej strony patrzyłam na plac, ale zawsze z balkonu. Widziałam klasztory, które kiedyś były świątyniami słońca. Na placu ucztowali i śpiewali. Na święto Trzech Króli przeszedł taneczny orszak. Pomimo deszczu kobiety w krótkich spódnicach ledwo zakrywających pupę podnosiły wysoko nogi trzymające się na wysokich szpilkach. Na piersiach i w talii opięte były błyszczącymi atłasowymi materiałami, na ramionach miały bufoniaste rękawy ozdobione cekinami. Głowy okryte miały czerwonym melonikiem, spod którego wystawały długie  warkocze. Za nimi uśmiechnięci mężczyźni nieśli instrumenty dęte. Z nieba się lało. Osłaniałam aparat, by nie przemókł. Im rzęsisty deszcz nie przeszkadzał. Byli zadowoleni i pełni energii. Na placu de Armas o każdej porze słonecznego czy deszczowego dnia rzeźbili młodzi artyści. Piłowali olbrzymie kamienie, polerowali kształty i gładzili postaci. Wokół podchodzili i przyglądali się przejezdni. Pomyślałam, że może jest to jedyne miasto na świecie, gdzie w centralnym placu się nie sprzedaje, tylko tworzy się kulturę.

Czym pachnie Cusco ? Słońcem, które przypieka białą skórę. W Quinta Eulalia kelner przyniósł drewnianą, czarną, metrową tablicę, na której kredą wypisane były główne dania: jagnięcina z kolbą kukurydzy, papryka nadziewana mięsem i warzywami oraz Leouche. Dzieci biegały i głośno krzyczały, rodzice nie zwracali uwagi, w tle słyszałam muzykę, a kelner chodził powoli, przynosił po jednym talerzu, potem przychodził po kolejny, przecierał kieliszki i sztućce przed położeniem na stół.

W Pacha Papa pachniało zupą warzywną z kolendrą, przystawką z salsy kolendrowo-papryczkowej. Dużo, dużo avocado dodawali do dań. Na stół wszystkie dania przyniosła Indianka o czerwonej, krągłej twarzy. Obok nas siedziała para, dziewczyna włączyła się w naszą rozmowę po angielsku, a po chwili powiedziała:

Znam polski, moja babcia była Polką. Mieszkamy w USA.

W Cicciolina podawali tapasy z małżami Jakuba, z kaczką, z truchą (jakby łososiem). Było tam smacznie, ale pachniało sztucznością, wszystko było przygotowywane pod turystów, na pokaz.

W Cusco koniecznie trzeba zakosztować Palta a la Reyna wyśmienita sałatka pachnąca avocado, krewetkami, kolendrą. My jedliśmy ją w Don Carlos. Tam też podali nam tradycyjną peruwiańską Ceviche.

Jest też ciekawe miejsce restauracyjne przy Calle Tandapata 260 Final Siete Angelitos, na skrzyżowaniu ulicy anielskiej i diabelskiej Siete & Siete Restocafe. Rozmawialiśmy tam z Ferdynandem, który pochodził z dżungli w pobliżu Machu Picchu, był człowiekiem zadowolonym z życia.

Na rynku w Cusco można kupić wszystko, są swetry z alpaki, sery, świeże soki owocowe, kwiaty. Mieszkańcy w porze obiadowej zasiadają na rynku do stołów, tam mogą zjeść zupę, a nawet cały obiad. Gdybym miała wrócić do Cusco po zakupy, to na pewno kupiłabym dużo swetrów. Znów bym spała w San Blas. Siadłabym na balkonie i patrzyła na Plaza de Armas.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *