Resort Ai-Ais znajduje się na południu Namibii. Dojechaliśmy do rzeki Oranje, która graniczy z RPA.
Mój mąż prowadził samochód, a ja pilotowałam korzystając z papierowej mapy Namibii. Przejechaliśmy całą Namibię zaczynając z Windhoek następnie kierując się na południe aż do rzeki Oranje potem na północ aż do granicy z Angolą i z powrotem do Windhoek. Dlatego w opisach o podroży po Namibii wskazuję na numery dróg i kilometry, jakie przejechaliśmy, by zachęcić do takiego sposobu podróżowania po tym kraju. Dla nas była to cudowna przygoda.
To była nasza najkrótsza wyprawa w Namibii. Przejechaliśmy z Canon Village drogą szutrową C37 do Ai-Ais 40 km. Droga szutrem prowadzi wzdłuż trasy, na której stoi samochód z zardzewiałą karoserią. Drzwi ma podziurawione pociskami. Zastanawiało mnie, jak długo stoi tam ten samochód i jakie doświadczył dzieje? Niewątpliwie jest obiektem do badań. Czy stoi tam już ponad sto lat i kule, które przeszły przez karoserię świadczą o walkach, jakie rozgrywały się pomiędzy Niemcami a ludem Herero ? W 1886 roku powstała Niemiecka Afryka Południowo- Zachodnia. W wyniku polityki kolonialnej liczba ludności Herero zmniejszyła się o 75 %. Walczył też lud Nama, który w Niemczech nazywany był Hottentotami. Czy ten samochód jest symbolem walki o wolność ? Odpowiedzi na te pytanie nie uzyskałam w Namibii. Internet pełny jest tekstów opisujących historie Namibii. Odsyłam do książki Wojciecha Rogali „Witamy w białej Afryce”. Autor przedstawia historię i kulturę Namibii w bardzo interesujący sposób, łączy swoje doświadczenie poznawania Namibii z faktami historycznymi.
W latach 1904-1907 armia niemiecka oraz władze cywilne kolonii, tłumiąc bunt Hererów , doprowadziły do śmierci dziesiątki tysięcy osób, które zginęły w wyniku bezpośrednich walk, w obozach koncentracyjnych i obozach zagłady. Metody i narzędzia, jakimi Niemcy przeprowadzali eksterminację ludów Herero i Nama, były dokładnie studiowane przez przyszłych organizatorów Holokaustu i ludobójstwa w Europie[1]”.
W 2017 roku rząd Namibii wystąpił do Niemiec w pozwie o odszkodowanie za ludobójstwo ludów Nama i Herero domagając się rekompensaty wynoszącej 30 mld dolarów namibijskich. https://www.rp.pl/Swiat/303239837-Namibia-chce-od-Niemiec-30-mld-euro-rekompensaty-za-ludobojstwo-sprzed-wieku.html
Zjechaliśmy z rozległych terenów pokrytych szutrem i jedziemy pośród stromych gór. Skały pochylają są na drogę. Niektóre głazy odpadły i leżą tuż obok na poboczu, mijamy je kręcąc kierownicą. Chociaż dzień jest słoneczny na tej drodze czuje się wilgoć skał. Przed Resortem Ai-Ais pod drzewami w stadach zasiadają babooony. Na recepcji byliśmy krótko, zadziwiła mnie ilość książek położonych na ladzie do poczytania, kupienia. Przeglądałam je wszystkie i znalazłam Heban Ryszarda Kapuścińskiego. Poczułam dreszczyk emocji, gdy zobaczyłam książkę polskiego reportażysty w takim miejscu. Uprzedzili nas w recepcji, by nie zostawiać jedzenia na stole, gdyż baboony przychodzą i wykradają je. Samochód ustawiliśmy pod drzewem, na którym zasiadały ptaki. W pobliżu był murek zbudowany z kamieni rzecznych, w którym mieszkały różne gryzonie i jaszczurka, która zainteresowała mnie do tego stopnia, że kupiłam w Namibii książkę The Wildlife of Southern Africa[2] i zidentyfikowałam ją jako Tree Agama.
Kamping w Ai – Ais Resort położony jest w górach. Są tam wody termalne i restauracja. Stoły w restauracji przygotowane są na kilkadziesiąt osób. Białe obrusy, talerze, sztućce ułożone według zasad savoir vivre, serwetki w kieliszkach. Pomieszczenie jest klimatyzowane. Jak na południe Namibii jest to bardzo ekskluzywne miejsce. Do tej pory na przy campingach nie spotykaliśmy restauracji. Tomek po chwili rozglądania, wchodzi do kuchni i tam poznaje kucharza.
Co moglibyśmy u Was zjeść ?
Przyrządzę wszystko co chcecie, a szczególnie to czego nie ma w jadłospisie.
Ta odpowiedź nam się bardzo podobała. Po posiłku kucharz nie odstępuje i zachęca nas do łowienia ryb. Te słowa rozpalają w Tomku marzenia, do których spełnienia wcześniej się przygotował. W Windhoek, stolicy Namibii kupił wędkę specjalnie przygotowaną do łowienia ryb w rzekach. Miała dwa metry długości, i kosztowała 190 $. nam, wędki do łowów oceanicznych były znacznie dłuższe i kosztowały 360 $ nam. Kucharz palcem wskazuje miejsce, gdzie możemy łowić. Podążamy za jego wzrokiem i kierunkiem jaki pokazuje odwracając się o 180 stopni. Za nami jest nasz samochód i już rozłożony namiot na dachu. Co on nam chce pokazać ? zastanawiam się. Samochód stoi przy murku, drzewie w oddali widać góry. A gdzie ta rzeka ? Wysuszeni pustynią byliśmy spragnieni zobaczyć wodę. Całą podróż towarzyszy nam myśl o łowieniu ryb w Namibii. W Fish River Canion nie udało się, chociaż nazwa wskazywała na całkiem niezły połów. Teraz znów rozbudzona nadzieja i konsternacja. Kucharz nie poddając się naszemu oporowi przed widzeniem tego co jest dla nas niewidoczne. Wyjaśnia, że wystarczy przejść wzdłuż miejsc campingowych i pod koniec drogi są schodki, którymi zejdziemy do kanionu, w której płynie rzeka. Tak to było tuż za naszymi plecami. Gdy rozbijaliśmy namiot, byliśmy zajęci tym co wokół nas, nawet gdybyśmy wiedzieli, że niedaleko płynie rzeka, to i tak z naszego położenia nie było jej widać. Następnego dnia rano przygotowani na łowy, ruszyliśmy.
Przyznam, ze miałam też plan B czyli opalanie się. Poszliśmy za wskazówkami kucharza. Przeszliśmy wzdłuż ogrodzenia campingów i skierowaliśmy w stronę schodów. Schodów takich jakie sobie wyobrażałam wprawdzie nie było, ale były szerokie półki skalne, którymi zeszliśmy do kanionu. Znajdowała się tam mała zapora, po naszej stronie były wąskie strumyki, natomiast po drugiej stronie zapory nie było widać rzeki, ani żadnej wody. Rzeki w Namibii zazwyczaj płyną pod ziemią, pod piaskiem. Szukając właściwego miejsca na łowy szliśmy po piasku, na którym zaobserwowaliśmy ślady szerokich łap i głębokie wgniecenia jakby od pazurów. Gdybym była w Tatrach oczekiwałabym spotkania z niedźwiedziem. Jednak w Namibii nie ma niedźwiedzi. Przyzwyczaiłam się już, że w Afryce należy patrzeć pod nogi i poważnie odbierać wskazówki pozostawione w piachu, czy na miękkiej ziemi usypanej żwirem. Nie raz analizowaliśmy ślady i odchody pozostawione po zwierzętach. Po raz kolejny byliśmy w miejscu, gdzie wydawało się, że nikogo nie ma. Ślady jednak były świeże. W rzece widać było gołym okiem pluskające rybki. Spokojnie wylegiwałam się wśród gór na wielkim głazie, jak jaszczurka spragniona słońca. Tomek zarzucał wędkę na kolorowe blaszki. Ryby nie brały.
Zmienialiśmy miejsca, Tomek zaczepiał nowe odpowiedniejsze blaszki, które imitowały rybki. Za każdym razem, gdy wyciągał żyłkę z wody, ryby zamieszkujące ten akwen wynurzały się, łapały powietrze, „puszczały nam oko” zanurzały się z powrotem. To nie były małe rybki, hałaśliwie pluskały w wodzie domagając się jedzenia. My też czekaliśmy, aż choćby jedna ulegnie pozłacanej blaszce i pójdzie dziś wieczorem na ruszt. Po kilku godzinach zarzucania wędką, zrezygnowaliśmy. Kucharz powiedział gdzie łowić, ale nie powiedział, że w Namibii nie łowi się na blaszki, tylko na żywe mięso. (O czym więcej opowiem w poście o łowieniu rekinów). Wystarczy zawiesić na haku kawałek kalmara, albo kawałek innej ryby. Taką przynętą ryby nie gardzą. Na pocieszenie kucharz dał Tomkowi dwa piękne King Klipy, nawet już wyfiletowane i przygotowane do marynaty. Wtedy właśnie nauczyliśmy się słowa JA –LO, co oznacza dziękuję. Podziękowaliśmy serdecznie i wzięłam się za przyrządzanie. Ryby były mięsiste, białe i całkiem duże. Wysmarowałam je sosem musztardowym z kolendrą w ziarenkach, obłożyłam czosnkiem, posypałam świeżo zmielonym pieprzem, przykryłam drugim talerzem i czekałam, aż zmieszają się soki. Miałam małą, aluminiową patelnię, która wchodziła w skład wyposażenia samochodu. Brakowało kuchenki elektrycznej, albo gazowej. Na naszym miejscu campingowym było do naszej dyspozycji drzewo i palenisko. Dobre i to! pomyślałam. Ogień na palenisku płonął nierównomiernie, był wysoki. Masło rozpuszczało się w mgnieniu oka. Dodawałam kolejne kawałki masła i przerzucałam ryby na wszystkie boki. Zarumienioną i upieczoną wyłożyłam na talerze. Pachniało na całym obozowisku. Ptaki mieszkające na naszym drzewie wyśpiewywały wieczorne arie. Kamieniste ogrodzenia ochronione drutami było labiryntem dla gryzonia. Przyglądał się naszej kolacji. Na murze zatrzymała się też jaszczurka Tree Agama. Odeszłam od kolacji i zaczęłam ją fotografować. Pozowała i prężyła ogon i szyję. Miała niebieską szeroka głowę. Pomarańczowy włochaty ogon, pod światło włosy złociły się. Gdy słońce ostatnie promienie zarzuciło na żleby gór, zaczął się spektakl w „małpim gaju”. To było mrożące w żyłach krew przedstawienie. Baboony leniwie przechadzające się za dnia po terenie campingowym, teraz w szczytowej formie biegały, ryczały, biły się.
Zsuwały się ze skał, niektóre kawałki skalne odpadały, pełno było unoszącego się wokół pyłu. Teraz byliśmy pewni, że te ślady, które widzieliśmy w kanionie należały do nich.
[1] Wojciech Rogala, „Witamy w białej Afryce”, Warszawa 2017 r.
[2] Vincent Carruthers, „The Wildlife of Southern Africa”, Cape Town 2008
Piękna przygoda i jak zwykle niezastąpiony Tomek 👍