Każda wyspa grecka jest piękna, i każda jest inna. Jestem teraz na Cykladach. Podróż rozpoczęłam od Kei (Keos, Tzia), wyspy cykladzkiej położonej najbliżej Aten. Mieszkam w tradycyjnym domu zbudowanym z kamienia, którego tutaj na wyspie jest pod dostatkiem. Opowiem Wam o smakach mięsa, zapachu roślin, gościnności Greków, a przede wszystkim o poszukiwaniu starożytnej Grecji. I o tym zacznę najpierw.
Karthaia
Dotarliśmy na Karthaie w sposób najtrudniejszy. Umiejscowiona jest w południowo-wschodniej części wyspy. Aby do niej dotrzeć należy przypłynąć, albo przyjść pieszo. Dojechać się nie da. Jedna droga prowadzi z Agios Nikolaos – 50 minut pieszo.
Można też było skorzystać z mułotaxi. Nie sprawdzałam. Mapa wskazywała drogę od Agios Simeon, droga miała być drugorzędna i według mapy miała nas zaprowadzić prawie do celu. Przed zakrętem i drogowskazem Ag. Symeon 3 wjechaliśmy na drogę gruntową (wracając zrobiłam zdjęcie jeden napis Lepogras drugi drogowskaz strzałka Karthaia obok maszerujący pieszo ludzik). Szutrem przejechaliśmy nie więcej niż 2 km. Po obu stronach był kamienny murek, który się zwężał, zwolniliśmy, miałam wrażenie, że samochód ledwo się mieści.
Dojechaliśmy do miejsca, gdzie jedna droga wąska prowadziła pieszo turystów do Karthai, a druga zamknięta była szeroką bramą. W oddali widać było góry, poszarpane urwiska i koparki. Miałam dylemat, jak „Herakles na rozstajach”, twórca tej przypowieści – Prodikos urodził się na wyspie Kea. Już teraz rozumiem, że motyw zaczerpnął z „własnego podwórka”. Herakles miał wybór, albo pójdzie ciężką drogą, która przyniesie pożytek i chwalebne czyny albo lekką, pełną rozkoszy. Nasze dwie drogi nie jawiły się łatwe, i na żadnej nie stała kobieta, jak na drogach Heraklesa.
Było jedno wyjście wrócić, drogą którą tu przyjechaliśmy. Ale właśnie na tą jedyną drogę, która nam pozostała wjechała ciężarówka. Kierowca jechał bardzo sprawnie, wpasowywał się w zakręty, mieścił się pomiędzy murkiem tak, jakby sam go budował. Staliśmy mu na drodze. Nieświadomi dosłowności tych słów, nie wiedzieliśmy, że on jest właścicielem tej ziemi. Tomek wyszedł przed rozpędzony samochód. Kierowca zahamował, ale jeszcze koła toczyły się po kamieniach. Żwirowaty pył uniósł się w powietrzu. Tomek przywitał go z całą uprzejmością i opowiedział, gdzie chcemy pojechać.
Moja żona jest filologiem klasycznym, ona uczy greki. Chce dotrzeć do Karthai, a ja nie chcę iść na piechotę 50 minut.
Jedźcie za mną, to jest kopalnia mojego ojca.
Jesteś bogatym facetem. My mamy razem piątkę dzieci.
A mój ojciec ma dziewięcioro dzieci. Pokażę Wam drogę do Karthai.
To był dopiero początek offroadowej ścieżki nad przepaściami kopalni. Minęliśmy koparki. Zaczęłam oznaczać miejsca na nawigacji i zapisywać, by wiedzieć, jak wrócić. Dojechaliśmy do zjazdu, w oddali pod wyszarpaną skałą stały samochody ciężarowe i koparka. Tutaj się rozstawaliśmy z naszym przyjacielem.
Nazywam się Filippos Morfonios. Zapiszcie mój telefon. Zadzwońcie, jak będziecie wracać. Teraz jedźcie prosto, ja skręcam w lewo. Będę tu na Was czekał.
I czekał, ale nie tak, jak mówił 20 minut tylko 2 godziny. Tyle trwała nasza wyprawa.
Macie wodę?
Dodał po chwili. Mieliśmy wino. Wyprawa nie była planowana. Wybraliśmy się do sklepu i przy okazji chcieliśmy podjechać do Karthai. Kto by przewidział, że jedyna droga do tego miejsca jest pieszo, albo morzem. Przewodniki o tym nie informują, mapy nie pokazują. Anta mówiła, że dojedziemy kawałek i potem mały spacerek.
Droga była zawiła. Zjazd z poszarpanej kamieniami wysokości opanował Land Cruiser doskonale. Poprzez system MTS był w stanie sam sterować kołami. Przed nami pojawiła się polana z widokiem na świątynię Apollina i Ateny w Karthai.
-Czy nie wystarczy Ci ten widok? Czy koniecznie musimy tam dotrzeć?
Temperatura o godzinie 2 sięgała 30 stopni. Zeszliśmy trawersem po urwisku. Mój Canon 5D, jak wszyscy mówią jest ciężki, czułam uwieszony na szyi kamień. Pstrykałam, szukałam miejsc, gdzie postawić stopę i, jak uchwycić ten cudowny krajobraz. Potem przeszliśmy kawałek prostej. Drogę wytropiłam po śladach, które zostawiły po sobie muły. Systematycznie na każdym zakręcie oznaczały teren. Jedną górę mieliśmy za sobą. Doświadczenie wspinania się po Tatrach i skałkach na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej pomogło mi podjąć decyzję, jak zejść. Żleb klifu opadającego do morza był idealnym rozwiązaniem. Powoli zsuwając się i nadal trawersując, znaleźliśmy się na plaży. Jachty cumowały w pobliżu. Na plaży nikt się nie opalał. Jedynie kobieta o krągłych biodrach, (jak Ursula Andress w Bondzie z lat sześćdziesiątych) wynurzyła się skąpo ubrana, a raczej rozebrana z morza. Do świątyni mieliśmy jeszcze kilkadziesiąt schodów. Po lewej patrzyliśmy na teatr z okresu hellenistycznego, który mieścił 2000 widzów. Rzadko wystawiają obecnie tutaj przedstawienia. Najlepszym miejscem do tego, by uchwycić miniony czas i ponadczasowe piękno sztuki to są: teatr w Epidauros i teatr Herodesa Attyka w Atenach. Tam co roku w okresie letnim są wystawiane bardzo dobrej jakości: tragedie, komedie czołowych przedstawicieli antycznego teatru.
Biel marmuru w Propylonie była porażająco czysta. Nawet jeżeli te kamienie były dodatkiem, a nie pozostałością po czasach helleńskich, to dawały wyobrażenie jakości marmuru. Kolumny stoją w świątyniach i przypominają o tym, co było. Jak ważny był kult Apollona na wyspach. Warto było usiąść w marmurowym wejściu, złapać oddech i wyruszyć w powrotną drogę. Dla ułatwienia trzeba było przebyć tę samą drogę. W kamieniołomach czekał na nas Filippos. Powiedział, że jego ojciec zaprosił nas do domu. Wsiadł do naszego samochodu i pojechaliśmy. Przywitała nas kobieta, jego matka. Posadziła przy stole, podała wodę, chleb, winogrona, sałatkę grecką i domowy biały ser kozi rozpuszczający się w ustach. Na ścianach w salonie wisiały portrety dziewięciorga dzieci. Do salonu wszedł ojciec, Christoforos. Ojciec przyniósł butelkę domowego wina. Rozlał na cztery. Był zdegustowany, gdy okazało się, że z Tomkiem się nie napije. Filippos tłumaczył ojcu, że on nie może, bo prowadzi samochód. Christophoros patrzył z niedowierzaniem na niego, i nie odpuszczał. I postawił na swoim. Jeden łyk wina sprawił, by jego twarz znów promieniała. Wino było słodkie. Filippos objaśniał, że to dzięki słońcu. Zebrane winogrona pozostają w beczce przez kilka dni na słońcu i dzięki temu nabierają słodyczy. Matka podała jajka sadzone, po chwili na stole były pieczone ziemniaki i jagnięcina z ryżem. Wszystkie produkty były wytwarzane w ich gospodarstwie. Mieli swoje mleko, jajka, oliwę, wino, mięso, warzywa i w ogrodzie pachniało przyprawami. Nie mogliśmy długo zabawić, bo tego dnia przyjeżdżał do naszego domu gość. Tłumaczyliśmy długo, obiecywaliśmy, że przyjedziemy. Gościnność tych ludzi bardzo nas urzekła i onieśmieliła. Od samego początku było inaczej, niż mogliśmy się spodziewać. Po pierwsze wjechaliśmy na teren prywatny. Mogliśmy spotkać się z wrogością, dostaliśmy przyjaźń. Filippos poświęcił nam swój czas, wtedy gdy był w pracy. Nie tylko nic w zamian nie chciał, ale poznał nas ze swoją rodziną. Dał nam wodę, bo wiedział, że będzie nam potrzebna. Najcudowniejsza jest jego Matka: urodziła 9 dzieci, chociaż to ojcu przypisał Filippos tę zasługę. Dba o gospodarstwo, które jest olbrzymie. (Łącznie z kamieniołomem ziemia ich liczy ponad kilkaset hektarów). Przyjęła nas, jak swoich z otwartymi rękami i stołem pełnym jedzenia. Przez cały czas donosiła tylko talerze z kolejnymi daniami. Uśmiechała się, biegała przy nas, i nie usiadła nawet na chwilę. Czy w Polsce jest gdzieś jeszcze taka gościnność ? Znam ją z domu moich rodziców, gdzie mama zawsze dbała i dba o wszystkich. Jednak widzę, że moje pokolenie jest już bardziej nastawione na siebie. Grecy mają niesamowity dar zjednywania do siebie ludzi. Cały czas wszyscy się czymś obdarowują: jak przyjechaliśmy dostaliśmy prezent od Anty, która jest menadżerem naszego domu, w restauracji nie wyjdziesz bez dodatkowego kieliszka domowego trunku, bądź słodyczy. Kiedyś od taksówkarza, który nas woził przez parę godzin na Poros dostaliśmy wielki słoik oliwek. Nawet na weselu goście dostają podarunki.
Fauna i flora: koty, jaskółki, figi i ryby w porcie
W porcie w Korissia są sklepy, często odwiedzam rybny, na progu łaszą się koty. Są tu skorpeny, dorady, okonie morskie, małe tuńczyki i inne, których nazwy greckie nic mi nie mówią. Wczoraj kupiłam Fagri.
Obok jest sklep mięsny, gdy weszliśmy, rozejrzeliśmy się szybko, na ladzie topór, za ladą stał postawny mężczyzna, na koszulce miał namalowaną krowę. Tomek spontanicznie zapytał:
Finito ?
Była wprawdzie godzina 12 ta, ale jeżeli w sklepie na półkach nic nie ma, to wygląda dziwnie. Mężczyzna spojrzał na nas ze zdziwieniem i odpowiedział:
ochi
co oznacza po grecku – nie. Otworzył jedną z szaf, które były za nim. Do sklepu wpadło zimne powietrze, a na hakach wisiały całe jagniaki. Kupiliśmy kawałek, wyśmienitego smaku. Anta powiedziała nam, że u niego zawsze jest świeże mięso z Kei.
Na wyspie są kozy, owce, baranki i konie. Niektóre konie zachowują się i wyglądają, jak osły. Ten na zdjęciu stoi przy drodze na zakręcie, a za sobą ma urwisko skalne. I to nie raz się tam wspiął, stoi tam często, kiedy przejeżdżamy. Jest towarzyski.
Zadomowiłam całą rodzinkę kotów. Najpierw przychodziła tylko matka i jej płochliwy synek. Po tygodniu matka przyprowadziła cztery młode kociątka. I tak mam nadzieje pozostanie na kolejne trzy tygodnie. Kotki są urocze i teraz już dokarmione. Matka jest niezwykle wdzięczna. Mieszkają pod oleandrami i jukami, a chowają się pod olbrzymimi krzakami rozmarynu. Nadam im imiona wysp cykladzkich.
Kiedyś w Grecji było bardzo dużo, różnorodnych zwierząt.
„Podczas prac inżynieryjnych w Pikiermi koło Aten odkryto przypadkiem … cmentarzysko zwierząt! […] Na podstawie tego znaleziska uczeni doszli do wniosku, że w czasach bezpośrednio poprzedzających kres historyczny Grecja była obszarem niezwykle bogatej i różnorodnej fauny. Żyły tu zwierzęta klimatu umiarkowanego: kozice, sarny, niedźwiedzie; obok zwierząt strefy gorącej, jak: antylopy, słonie, hieny, nosorożce, małpy, a także gatunki charakterystyczne dla krajów zimnych na przykład wół piżmowy. Nie brak było potężnych drapieżników, jak tygrys szablisty i lew – tak często przedstawiany w rzeźbie, a więc nie był, jakby się zdawać mogło, czystym importem wyobraźni[1]”.
Ostatni lew znajduje się w pobliżu Julis.
Na wyspie rosną figi, migdałowce, winogrona, oliwki, pomarańcze, eukaliptusy, drzewa z rodziny tamaryszkowatych, drzewa cyprysowe, gdzieniegdzie nawet bananowce. W górach często ulokowane są ule. Wyspa pachnie, pszczołom ten zapach odpowiada i dlatego Kea słynie z tymiankowego miodu. Jaskółki na liniach energetycznych siadają, jak na pięciolinii. Ale to cykady dodają melodii tej wyspie.
Ludzie i greckie wesela
Stefania ma swój sklep w Julis, stolicy wyspy. Sprowadza ręcznie haftowane białe koszule z Krety. George[2] w swoim sklepie w Poisses ma wszystko, dosłownie czego dusza zapragnie.
W restauracji BourkArion na Vourkari odbywało się przyjęcie przed weselem. Cykladzkie rytmy z Naxos dodawały temperamentu gościom. Syn Anty brał ślub w tamtą niedzielę, było zaproszonych 400 osób. Dopytywaliśmy, czy to możliwe, czy się nie przesłyszeliśmy. Anta potwierdziła liczbę, dodając, że 9 miesięcy się przygotowują do tego wesela. Czas przygotowań mnie nie zaskoczył, jednak liczba gości wydała mi się szalona. Opowiedziała nam, że na Kei w regionie Koundouras, tam gdzie mieszkamy, tydzień temu było wesele, które trwało 4 dni i było ponad 200 gości. Wczoraj też nad brzegiem morza w Cavo Pouda w Koundouras zjechali się goście. Przypłynęły jachty i statek, po niebie kręciły się helikoptery, a w nocy były pokazy fajerwerków. Bardzo chciałabym być na greckim weselu. Teraz mogłam się tylko pokręcić wokół brzegu morza, porobiłam zdjęcia. Było elegancko, nie słyszałam typowej greckiej muzyki, a zespół grał szlagiery amerykańskie.
Na temat ślubu greckiego i wesela warto przeczytać na stronie: https://www.powiedztopogrecku.pl/grecki-slub/
Symonides z Keos
Nie tworzył pieśni weselnych, tak jak Safona z wyspy Lesbos. Pozostał w pamięci jako twórca epigramu jako gatunku literackiego. Najbardziej znanym jego dziełem jest epigram, w którym autor głosi chwałę poległych bohaterów spod Termopil. Tekst ten został wyryty na pamiątkowym kamieniu położonym w miejscu bitwy. Byłam tam, widziałam. Moja nauczycielka historii w podstawówce wymagała od nas recytowania tego epigramatu w takich oto słowach: „Przechodniu, powiedz Sparcie, że tu leżymy wierni jej rozkazom”. O Symonidesie napisała książkę Anna Maria Komornicka. Cały sierpień odbywa się Festiwal Symonidesa są wystawy, tańce i przedstawienia teatralne.
Architektura
Na wyspie są młyny wodne i wietrzne. Domy zbudowane są z kamienia, którego na górzystej wyspie jest w nadmiarze. Budują tu zazwyczaj domy piętrowe, parter pozostaje surowy, a piętro jest bielone. Kamień ma kilka odcieni szarego, niebieskiego, pomarańczowego, w zależności od pory dnia wzmacnia się kolor i zawsze daje ukojenie, gdy się patrzy. W ciągu dnia słońce jest tak mocne, że nie wystarczy basen czy pobliskie morze, woda nie rozwiąże tego, co daje ziemia. Kamień chłodzi, a wnętrza domów ozdobione są kamieniem i niebiesko-granatowymi zasłonami. Ten zimny kolor łagodzi przesłoneczniony wzrok. Wieczorem zachodzące słońce kładzie światło na elewacji. W oknach odbija się morze, a nad nim czerwone chmury. Domy na wyspie są zanurzone w górzystej ziemi, z daleka ich nie widać. Dobrym przykładem jest dom księżniczki Maroka. Wpasowany jest w skalny cypel, tylko białe ściany widać, a jest ich mało. Poniższy cytat o Lwie z Kei zaczerpnęłam ze strony:
http://sailaway.in/wp/kea-pachnaca-figami/
Lew lub Lionda z VI wieku p.n.e. jest jednym z najsłynniejszych zabytków na wyspie. Autor ani dedykacja pomnika nie są znane, ale nam w zupełności wystarcza legenda wyjaśniająca okoliczności pojawienia się lwa na Cykladach. Otóż Kea niegdyś znana była jako Wodna Wyspa – Ydroussa i była zamieszkana przez nimfy wodne. Jednak bogowie zazdrościli wyspie wyjątkowego piękna i zesłali na nią lwa, aby zakończył tę idyllę. Lew przegonił nimfy, a wraz z tym źródełka, strumienie i rzeki wyschły… Dla mieszkańców nastał czas suszy, nieurodzaju i głodu. Poprosili więc o pomoc syna Apollona, Aristajosa, a on zbudował na wyspie świątynię dla najpotężniejszego z bogów, Zeusa. Ten zadowolony z daru sprowadził życiodajny deszcz i jak również uciekinierki nimfy. Legenda ta jednak nie wyjaśnia, dlaczego lew ma uśmiechnięty wyraz twarzy… Podobno właśnie ta kwestia najbardziej zaprząta głowy historykom 😛 Ale nie tylko Zeus był bogiem, któremu oddawano cześć na tej wyspie… Innym był… Syriusz. Mieszkańcy wznosili modły do Syriusza, zwanego Psią Gwiazdą (w gwiazdozbiorze Wielkiego Psa) i nawet kuli monety z wizerunkiem psa okolonego promieniami gwiazdy. Wierzono, że jasne pulsujące światło tej gwiazdy zwiastuje szczęście i urodzaj, natomiast przyciemnione i mgliste zapowiada nadejście głodu i zarazy. Wiele kultur nadaje Syriuszowi szczególne znaczenie. W starożytnym Egipcie Syriusz (Sotis) również był czczony jako bóstwo. Egipcjanie opierali swój kalendarz astronomiczny na heliakalnym wschodzie Syriusza, a wiele egipskich świątyń było zorientowanych tak, aby światło gwiazdy było widoczne z ołtarza. Symbolizował Izydę, boginię magii i rodziny, żonę władcy zaświatów, Ozyrysa. W mitologii greckiej Syriusz był tylko psem Oriona i ogólnie nie odgrywał znaczącej roli, ale na tej wyspie czczono go równym respektem i oddaniem jak w Egipcie. No i to jest właśnie niezwykle oryginalne i intrygujące.
Agios Symeon Uważany jest za jeden z najpiękniejszych kościołów na Kei ulokowany jest na szczycie góry zachodniej części wyspy. Został wybudowany na ruinach sanktuarium Afrodyty i niektóre elementy sanktuarium zostały użyte do budowy kościoła. Z tej wysokości można podziwiać wspaniałą panoramę Morza Egejskiego, na brzegu rozpościera się Karthaia.
[1] Z. Herbert, Barbarzyńca w podróży, s. 33
[2] George to odpowiednik greckiego imienia Georgios, co oznacza rolnik.