Lalibella

Lalibella jest jednym z najświętszych miejsc Etiopskiego Kościoła Ortodoksyjnego a zarazem zabytkiem wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Miejscowość położona jest wyżej niż Rysy. Leży na wysokości 2630 m n.p.m. Po wyjściu z lotniska poczułam suche powietrze i pył zatykający płuca. Nie tego się spodziewałam wjeżdżając do Lalibelli. Droga z lotniska do hotelu była częściowo zablokowana. Wąskim pasmem nowo położonego asfaltu jechaliśmy i patrzyliśmy, co się dzieje na drugim pasie drogi. Stały na niej pracujące betoniarki, a wokół było dużo ludzi i dzieci, które bawiły się w pobliżu – na górkach piachu i żwiru. Było gorąco, dlatego kierowca samochodu, którym jechaliśmy z lotniska miał otwarte okno. W Etiopii rzadko w samochodach włącza się klimatyzację. Zazwyczaj w drodze kierowcy włączali nam wentylację. Zakrywałam twarz dłońmi, by nie wdychać tego powietrza. Pod powiekami czułam drobne ziarenka żwiru. Dusiłam się. Kierowca przymknął okno, ale wewnątrz samochodu było już tak dużo kurzu, że sytuacja się nie zmieniła na lepsze. Była tylko odczuwalna wyższa temperatura. W latach 1974-80 Ryszard Kapuściński bardzo często bywał w Etiopii. W książce „Heban”: jeden rozdział poświęcił Lalibelli. Rozdział ten zatytułował Lalibella ‘75 . Cytuję fragment o tym, jak reportażysta przedstawił pył z etiopskiej ziemi. Jechał z Addis Abeby do Lalibelli ciężarówką. W tamtych czasach nie latały tam samoloty, ani nie jeździły autobusy, ani tym bardziej nie było biur podróży, które organizowały dojazd terenową toyotą.

Latem na płaskowyżu, po kilku godzinach jazdy , człowiek jest czarny od pyłu. Ponieważ jednocześnie panuje gorąco i oblewa nas pot, pod koniec dnia spędzonego w drodze jesteśmy okryci grubym pancerzem brudu. Jest to pył składający się z ciupeńkich, mikroskopijnych drobin, rodzaj gęstej rozgrzanej mgły, która przenika ubranie i wciska się we wszystkie zakamarki ciała. Długo nie można się później domyć. Najbardziej cierpią oczy. Kierowcy tych ciężarówek mają zapuchnięte i zaczerwienione oczy, skarżą się na bóle głowy i wcześnie ślepną[1].

Tukul Lodge Hotel

Jechaliśmy z lotniska w Lalibelli do hotelu Tukul Lodge Hotel około 10 km. Był z nami też przewodnik , którego opowieści wciągnęły mnie tak bardzo, że zaczęłam wsłuchiwać się bardziej w jego głos, niż zastanawiałam nad tym, czym oddycham. Przewodnik miał na imię Kassa (imię jego oznacza rekompensata, rodzice nazwali go tak po stracie poprzedniego dziecka). Kassa był żołnierzem i walczył w wojnie z Erytrejczykami. Nie lubił komunistów, jednak nie wyrażał swoich uczuć gniewem tylko łagodnością. Wszystko co mówił, brzmiało, jak opowieść kaznodziei, od czasu do czasu odwracał się tylko w kierunku tylnych siedzeń, by zobaczyć, czy słuchamy. Słuchaliśmy z uwagą i skupieniem. Za oknem widziałam murowane domy, jakich mało jest w Etiopii w małych miastach. Lalibella jest turystyczną miejscowością. Uznałam, że jest to pierwsze etiopskie miasto, które wzbogaciło się dzięki turystom. Ryszard Kapuściński dojazd do miasta Lalibella opisywał w ten sposób.

Z drogi nie widać nic. Ściślej – widzi się zwykłą wioskę. Z wioski wybiegają naprzeciw chłopcy- przewodnicy. Każdy błaga, żeby wybrać go na przewodnika, bo to jedyna szansa, żeby cos zrobić. Mój przewodmnik nazywa się Tadesse Mirele i jest uczniem. Ale szkoła jest zamknięta, wszystko jest zamknięte – panuje głód. We wsi ludzie ciągle umierają. Tadesse mówi, że od kilku dni nic nie jadł, ale jest woda, więc pije wodę. […] Patrzy na mnie i wtedy widzę, ze ma tylko jedno oko. Jedno oko w wymizerowanej, znękanej twarzy dziecka[2].

Nie tylko drogi do Lalibelli się zmieniły na asfaltowe, ale też i przewodnicy są obecnie dorośli. Obok tych murowanych domów na głównej ulicy widać było też prostopadłe uliczki, które schodziły w dół. Nie byłam w stanie uchwycić całości jednym spojrzeniem. Filmowałam i potem odtwarzałam, to co widziałam. Była to droga, na której było dużo ludzi kręcących się wzdłuż drewnianych chatek pokrytych blachą falistą bez dostępu do prądu i bieżącej wody. Przejechaliśmy jeszcze obok kilku takich bocznych uliczek. Potem wbiłam wzrok w krawieckie maszyny marki Singer, takie, na których przeszywały firanki, zasłony, spodnie moje babcie. Mężczyźni siedzieli przy maszynach i naciskali nogą kołowrotek. Co paręnaście metrów stały te maszyny na poboczu drogi, po której jechaliśmy. Hotel, w którym spędziliśmy dwie noce zaskoczył mnie gustownie urządzonym pokojem. Był też taras z widokiem na ogród. Mam taki zwyczaj, że zawsze wchodząc do nowego pokoju w hotelu otwieram okno i jak tylko jest to możliwe, wychodzę na taras. Chociaż meble w pokoju były dziełami sztuki, którym mogłabym poświęcić czas, to zrobiłam tak jak zwykle i wyszłam na taras. Na drzewach dżakarandy (jacaranda mimosifolia) siedziały ptaki i naprzemiennie śpiewały. Było to najpiękniejsze miejsce noclegowe w całej Etiopii. Odpoczywałam patrząc na ptaki, słuchając ich głosu, siedząc w wygodnym fotelu. W pokoju i w przedpokoju były unikatowe ciężkie, rzeźbione meble, szafy, stoliki przy łóżku i samo łóżko było wygodne, okryte lnianą kapą z haftowanymi niebieskimi etiopskimi krzyżami. W restauracji obsługiwały miłe dziewczyny, włączyły nam muzykę. Zupa warzywna pachniała regionalnymi przyprawami.

Kościoły w Lalibelli

Po południu pojechaliśmy zwiedzać kościoły. Lalibella posiada wielki skarb kulturowy – 11 kościołów wykutych w wulkanicznej lawie. Król Amharów Lalibella rządzący na przełomie XII i XIII wieku. W czasach, gdy muzułmanie zablokowali drogi pielgrzymkowe dla chrześcijan, on stworzył w tym miejscu Jerozolimę. Miasto przecina strumyk o nazwie Jordan. Wybraliśmy się na północny brzeg rzeki, by zobaczyć kościół Golgotha i kościół Świętego Michała – mają wspólny dach, kościół Dziewic, kościół Świętego Krzyża, kościół Zbawcy Świata oraz kościół Maryi. Są to kościoły monolityczne wykute  w jednolitej skale, tak jak kościoły w Kapadocji czy Petrze oraz kaplice w kopalni w Wieliczce. Jednak nie tylko budulec tych kościołów jest ciekawy, ale dodatkowo interesujące jest położenie. Nasz reportażysta Ryszard Kapuściński pokazał to w następujący sposób:

W pewnej chwili Tadesse chwyta mnie za rękę. Myślałem, że chce mnie o coś prosić, ale on mnie przytrzymał, abym nie wpadł w przepaść. Bo oto, co zobaczyłem: stałem w miejscu, skąd widać było w dole, pode mną, wykuty w skale kościół. To znaczy, ten kościół był trzypiętrową bryłą wyciętą w wielkiej górze, w jej wnętrzu. A dalej, w tej samej górze, niewidoczny z zewnątrz, był wycięty następny kościół i następny. […] – Look, sir ! – powiedział Tadesse, pokazując mi w dole dziedziniec przed kościołem Zbawiciela Świata. Ale i sam zobaczyłem ten widok wcześniej. Kilkanaście metrów poniżej miejsca, na którym staliśmy, kłębił się na dziedzińcu i schodach kościoła tłum kalek – żebraków. […] Ci ludzie w dole byli ściśnięci i przeplatani swoimi kalekimi kończynami, kikutami i szczudłami tak, ze tworzyli jeden poruszający się i pełzający stwór , z którego jak macki wyciągały się w górę dziesiątki rąk, a tam gdzie, nie było rąk, stwór ów otwierał i wystawiał do góry usta, czekając, aby w nie coś wrzucić[3].

Widziałam w tych skalnych alejkach tłumy turystów, którzy zachłannie wchodzili do kościołów, poruszali się jak mrówki. Jeden za drugim, krok za krokiem, zatrzymywali, ściągali buty, podawali je stojącym młodym etiopskim chłopcom, wchodzili po skalnych schodach do kościoła, spacerowali po grubych wełnianych dywanach, wychodzili, odbierali buty, dawali pieniądze. Wewnątrz kościołów są rzymskie sklepienia, malowidła nawiązujące do życia Jezusa. Są też stojące lub oparte o skalną ścianę obrazy świętych. Następnego dnia rano zwiedzaliśmy kościoły na południowym brzegu Jordanu: kościół Abby Libanosa, kościół Świętego Marka, kościół Gabriela i Rafaela, kościół Chleba i kościoły wolnostojące Emmanuela i najbardziej znany z folderów reklamowych kościół Świętego Jerzego. Tego dnia było mniej turystów, nie było też chłopców pilnujących butów, było mniej much. Wszystko wyglądało lepiej. Dywany były częścią etiopskiej egzotyki, duże obrazki ze Świętym Jerzym wstawione do kościołów przy ścianach bądź przy zasłoniętych kotarach w miejscu najświętszym  stawały się powodem do refleksji. Zauważyłam też, że w ścianach łączących kościoły były wydrążone grobowce, a w ubitej lawie u podstawy wyżłobione baptysteria  – świadectwa dokonywania chrztów w tych miejscach. Gdy wyszliśmy na zewnątrz nasz przewodnik Kassa pokazał nam Górę Tabor. Weszliśmy na jej podnóże. Stamtąd patrzyliśmy na wzniesioną na przeciwko Górę Oliwną. Po tym dniu rozumiałam lepiej trwałość ortodoksyjnego kościoła etiopskiego.

 

[1] Ryszard Kapuściński, Heban, s. 139.

[2] Ryszard Kapuściński, Heban, s. 144.

[3] Ryszard Kapuściński, Heban, s. 144-145.

 

One Reply to “Lalibella”

  1. Dorotko to jest cymesik. Wciągający tekst i piękne zdjęcia. Większości jeszcze nie widziałam. Myślę, że ja, niestety, nie dałabym rady tym ziarenkom piasku pod powiekami.Masz rację, aby choć trochę rozumieć religię-każdą- należy sięgnąć do korzeni lub początków.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *