Obszar bierze swą nazwę od krateru Ngorongoro. Nazwę nadali masajscy pasterze. Wywodzi się od dźwięków wydawanych przez dzwonek pasterski ngoro-ngoro. Głównym elementem Ngorongoro jest największa na świecie nieaktywna, nieuszkodzona i niewypełniona kaldera. Krater został uformowany w czasach, gdy wielki wulkan eksplodował i zapadł się do 610 metrów głębokości. Powierzchnia dna wgłębienia wynosi 260 km². Dno krateru leży na wysokości 1800 m n.p.m. Krater uznano za jeden z Siedmiu Naturalnych Cudów Afryki. Obszarem chronionym zarządza Ngorongoro Conservation Area Authority z ramienia tanzańskiego rządu, a jego granice odzwierciedlają granice dystryktu Ngorongoro w regionie Arusza.
W Parku byłam z mężem w styczniu 2020 roku. Mój przewodnik po tanzańskich parkach Dikson prowadził toyotę przygotowaną do safari. Był podnoszony dach, by lepiej fotografować zwierzęta oraz posiadał SB radio, przez które kontaktował się z innymi przewodnikami. Wymieniali się w języku suahili informacjami o spotkanych kotach, które najtrudniej było odnaleźć w gąszczu drzew.
Podjechaliśmy do bramy, gdzie zaczynał się park. Wysoki budynek w kolorze zielonym zbudowany był z dwóch oddzielnych budynków połączonych spadzistym dachem. Przed budynkiem była zawieszona flaga Tanzanii. Dikson miał przygotowane dokumenty, które stanowiły przepustkę. Dzięki temu bardzo szybko przejechaliśmy i nie staliśmy w kolejce. W czasie gdy Dikson przekazywał dokumenty, poszłam do toalety. Droga prowadziła przez budynek z ekspozycjami. Były tam stare ilustracje opatrzone wzmiankami o krajobrazie parku w języku angielskim i suahili. Przed wjazdem na teren parku zanotowałam napis.
Karibu Eneo La Hifadhi Ya Ngorongoro
Mieści się nad łukiem bramy a pod spodem napis w języku angielskim:
Welcome to the Ngorongoro Conservation Area.
Przywitana wjechałam do Parku Ngorongoro. Dikson prowadził 70km/h po szutrowej, kamienistej drodze. Po łąkach biegały gazele Thompsona – małe zwinne sarenki. Stada antylop Gnu rozpoczynały swoją wędrówkę. Innym pasmem szły zebry. Na niektórych polach pasły się razem zebry i antylopy. Od czasu do czasu młode zebry brykały i nieudolnie zmieniały kierunek. Antylopy przerywały przeżuwanie, podnosiły głowę i ponownie wracały do swojego zajęcia. Wielka Migracja dopiero się zaczynała. Pomiędzy gazelami, antylopami i zebrami precyzyjnym, urzędniczym krokiem przemierzał duży ptak – Sekretarz. Dikson skierował nasz wzrok na drugą stronę drogi. Zobaczyłam dokładne lustrzane odbicie: antylopy, zebry, ale nie Pan Sekretarz tylko Pani Sekretarz. Dikson wyjaśnił:
– Zawsze razem chodzą w parze. Bywa też tak, jak tu. On po jednej stronie, ona po drugiej stronie drogi.
Tego dnia pojechaliśmy do Parku Serengeti, tam spędziliśmy dwa dni i dwie noce, potem zwiedzaliśmy krater Ngorongoro.
Na terenie Ngorongoro mieszkają Masajowie. Karen Blixen autorka powieści „Pożegnanie z Afryką” utrwaliła portret Afryki czasów kolonialnych, tworzonej przez przenikające się kultury miejscowych i przyjezdnych narzucających swoje reguły, zasady, często związane z brakiem poszanowania dla lokalnej społeczności. Karen znała Masajów, mieszkali w pobliżu jej farmy w Kenii. Uważała, że Masajowie wśród tubylczych plemion mają szczególną pozycję.
Masajski wojownik prezentuje się wspaniale. Ci młodzi ludzie mają w najwyższym stopniu rozwiniętą tę formę inteligencji, którą w Europie nazywamy szykiem. […] Ich broń i strojne ubiory są dla nich czymś tak nieodłącznym, jak rosochy dla jelenia lub grzywa dla lwa. […] Morani, młodzi masajscy rycerze, odżywiają się mlekiem i krwią. […] Twarze z wydatnymi kośćmi policzkowymi i mocno zarysowanymi szczękami są gładkie. […] Mięśnie na szyi nabrzmiewają im w szczególny sposób, jak u podrażnionej kobry albo lamparta, albo byka na arenie, a ich grubość tak wyraźnie demonstruje męskość, iż stanowi wyzwanie rzucone całemu światu z wyjątkiem kobiet. Uderzający kontrast albo też harmonia miedzy tymi nabrzmiałymi, gładkimi twarzami, grubymi szyjami i szerokimi barkami, a zaskakująco wąskimi biodrami, szczupłymi udami i długimi prostymi, muskularnymi łydkami nadaje moranom wygląd istot, które drogą twardej dyscypliny osiągnęły maksimum drapieżności, pożądliwości i żarłoczności[1].
Bogaty Masaj posiada dużo bydła i dużo dzieci. Manyatty, w których mieszkają mają kolisty kształt. Szkielet domu budują kobiety z drewnianych tyczek. Wbijają je bezpośrednio w ziemie i przeplatają gałęzie dla stabilizacji konstrukcji. Taka konstrukcja jest następnie oblepiana mieszanką błota, trawy, krowiego gnoju i moczu oraz popiołu. Mężczyźni pasą krowy i kozy.
Masajowie przychodzili do Karen i prosili ją, by zastrzeliła lwy, które porywały ich krowy. Lwy polowały również na woły z farmy Karen.
Z farmy mogliśmy z roku na rok obserwować tragiczny los wymierającego plemienia Masajów po drugiej stronie rzeki. Byli to wojownicy zmuszeni do zaprzestania walk, umierający lew z obciętymi pazurami, wykastrowany naród. Zabrano im włócznie, zabrano nawet długie malowane tarcze z bawolej skóry. Teraz w rezerwacie lwy napadały na ich bydło[2].
Dikon przyspieszył i prowadził samochód dosyć szybko, jak na czas potrzebny do zwiedzania Parku. W oddali widziałam manyatty, trawy i pastwiska. Samochód się trząsł na drodze pokrytej drobnymi kamykami. Droga była pełna dziur. Koła wpasowywały się w tory wyżłobione od takich samych samochodów, jakim jechaliśmy.
Dotarliśmy do Tortilis Camps tam spałam w namiocie w pobliżu masajskich rodzin. W namiocie mieściło się duże łóżko, obok stały stoliki nocne, na nich lampki, było też miejsce na walizki.
Za łóżkiem znajdowały się dwa pomieszczenia.
Jedno na toaletę, a drugie na prysznic. Warunki bardzo komfortowe jak na namiot. Temperatura wieczorem spadła do 11 stopni Celsjusza. Kilka namiotów w pobliżu znajdował się namiot-restauracja. Tam jedliśmy kolację i następnego dnia śniadanie.
W dole krateru Ngorongoro unosiła się mgła. Wisiała nad trawą, nad jeziorem w oddali. Wierzchołki gór wokół kaldery były jeszcze niewidoczne. Na trawie pasły się antylopy, zebry.
Przy drodze na zielonej trawie leżały trzy duże lwy z bujnymi grzywami. Spały na środku polany, a za nimi pasły się zwierzęta. Lwy były najedzone i zmęczone nocnymi łowami.
Po kilku godzinach krater wypełniony był słońcem. Mijałam bawoły, Diskon zachował bezpieczną odległość, chociaż nie było ich dużo. Karen Blixen widziała o wiele więcej bawołów.
W czasie jednego safari widziałam stado bawołów liczące sto dwadzieścia dziewięć sztuk. Niebo miało wtedy miedziany kolor, pod nim zaś wszystko okrywała poranna mgła. Masywne zwierzęta, z potężnymi rogami zagiętymi poziomo do tyłu, wynurzały się z tej mgły jedno po drugim tak, jakby nie nadchodziły, lecz tu na miejscu, przed mymi oczami ktoś je tworzył i wypuszczał w miarę ukończenia kolejnej sztuki[3].
Z Ngorongoro jechaliśmy wąską drogą cały czas pod górę. Miałam obawy, że nadjedzie jakiś samochód z przeciwka, rozpędzony z góry. Niepotrzebnie się martwiłam, na końcu drogi był znak drogowy, wskazywał tylko jeden kierunek. Inna droga prowadziła do krateru, a inna z krateru. Park Ngorongoro pozostanie w mojej pamięci na całe życie.
[1] Karen Blixen, Pożegnanie z Afryką, s. 176-178.
[2] Karen Blixen, Pożegnanie z Afryką, s. 172
[3] Karen Blixen, Pożegnanie z Afryką, s. 37.
Dorotko na Twoich zdjęciach Park Ngorongoro to czarująca kraina, nawet lwy wyglądają niegroźnie.
Park Ngorongoro jest bajeczną krainą.