Swellendam
założone zostało przez Holendrów. Mieszka w nim około 30 tys. mieszkańców. Dotarliśmy do Swellendam z Hermanus. Zatrzymaliśmy się w gustownym Aan De Oever Guesthouse. Wokół były góry, różne gatunki drzew, krzewów, wysoka trawa. Od wczesnego rana ptaki kwiliły, gwizdały, śpiewały i wieczorem odgłosy się natężały, jakby bębniły na wspólny posiłek. Zeszliśmy z naszego pokoju na piętrze na dół do jadalni. Na kolację podali steki wołowe. Była tam para z Ukrainy i z Niemiec. Podróżowali od Durbanu w kierunku Kapsztadu. W tak kameralnym gronie było bardzo miło jeść. Z Leną z Ukrainy wdałam się w rozmowę na temat dań koszernych. Miałyśmy podobne doświadczenia dotyczące odżywiania i dobrze się rozumiałyśmy. Opowiedzieliśmy o naszej wycieczce do Bontebok National Park, który znajduje się blisko Swellendam.
Bontebok National Park
Jest to najmniejszy park z dwudziestu parków narodowych RPA, jego obszar wynosi zaledwie 27,86 km². W parku są liczne ptaki, egzotyczne rośliny, ale ssaków szukaliśmy bardzo długo. Był to rodzaj rajdu po piaszczystych drogach w poszukiwaniu zwierząt, a nie obserwowanie ich. Chociaż w końcu udało nam się zatrzymać w pamięci scenę karmiącej matki i dziecka połykającego mleko. Były to antylopy Bontebok, dla których został stworzony ten park. Początkowo w 1931 roku, gdy park był utworzony, było ich tylko 17. Antylopy Bontebok były narażone na wyginięcie. Dobre warunki i opieka pozwoliły im się rozmnażać. Na początku XXI wieku w RPA było ich już ponad 3 tys.
Para z Niemiec zachęcała nas do odwiedzenia Knysny. Zostaliśmy jeszcze jeden dzień w tym domu w Swellenadam. Podobało mi się tam, dom sprzątały cztery kobiety, na środku pokoju stała wanna na mosiężnych nóżkach, obok wielkie drewniane łóżko i dwa stoliki nocne. Można było usiąść na tarasie i oddychać świeżym górskim powietrzem. Tego dnia Tomek oznajmił mi, że chciałby bym była jego żoną. Rano wyjechaliśmy drogą N2 w kierunku wschodniego wybrzeża. Mijaliśmy obszerne pastwiska, na których pasły się krowy, owce. Wzdłuż drogi stały ciekawskie strusie. Gdy przejeżdżaliśmy obok Knysny padał deszcz, pojechaliśmy dalej. W sumie przejechaliśmy 304 km i zatrzymaliśmy się w Plettenberg Bay.
Plettenberg Bay
Niewielkie miasteczko, mieszkańców mniej więcej tyle co w Swellendam przyciągnęło nas pięknym widokiem na Ocean. Zatrzymaliśmy się w hotelu prowadzonym przez 70 letniego Portugalczyka, pasjonata muszelek. Mieszkaliśmy na pierwszym piętrze. Gdy Tomek podniósł drewnianą okiennicę do góry, do pokoju wpadł zapach morskiej bryzy. Turkusowy ocean był bardzo blisko, leżąc na łóżku zdawało się być na łodzi wypełnionej po brzegi wodą. Na
śniadaniu, które można było zjeść na zewnątrz, zauważyliśmy długi piaszczysty ogon wbijający się w ocean. Gospodarz zaproponował nam wypożyczenie kajaku i popłynięcie na plażę. Wtajemniczył nas, że są tam, a raczej jak się poszuka to można znaleźć niezwykłe muszle. Wsiedliśmy do kajaku i popłynęliśmy. Odcinek z Plettenberg Bay do Mossel Bay znany jest z doskonałych warunków do nurkowania w klatce w rekinami, a dokładnie z żarłaczami białymi. Tego nie wiedzieliśmy, gdy wypłynęliśmy kajakiem na wody Oceanu Indyjskiego. Miejsce, do którego dopłynęliśmy było niezwykłe. Piasek miękki jako cukier puder. Cisza była przerywana trzepotaniem skrzydeł kormoranów. Kilka godzin wciągnęliśmy się w poszukiwania muszelek.
Tomek wchodził w zagłębienia do oceanu i nurkował, by zebrać jak najwięcej. Muszelki były płaskie i niezwykle delikatne. Miały jakby malownicze emblematy z czarnych kółek skręcających i zwężających się do środka. Jak wracaliśmy fale były znacznie wyższe, pośpiesznie biło mi serce, na ramionach i udach miałam gęsią skórę, czułam chłodne powietrze a poziom adrenaliny rozgrzewał mnie od wewnątrz. Po przybyciu opowiedzieliśmy o naszych łowach gospodarzowi. Był pobudzony naszymi opowieściami i pokazał nam swoje eksponaty na szklanych półkach w zamykanych witrynach. Opowiadał o nich, jak o dziełach sztuki o olbrzymiej wartości. Poprosił, byśmy pokazali swoje zdobycze. Poszliśmy do pokoju wykąpać się i przebrać. Tomkowi udzielił się jego zachwyt i zaczął dotykać muszelki i sprawdzać ich grubość, a nawet wytrzymałość. Dwie z czterech całych muszelek nie poddały się próbie. Zszedł i pokazał gospodarzowi złamane muszelki, w jego oczach pojawiły się łzy. Tego dnia już z nami nie rozmawiał.
Następnego dnia popłynęliśmy z Ocean Safari do rodziny fok i delfinów.