Miasto położone jest w zachodniej części Namibii nad Oceanem Atlantyckim (nad Zatoką Wielorybią ). Walvis Bay jest głównym portem morskim w Namibii.
Trasa z Rostock Ritz do Walvis Bay wynosiła 180 km. Pierwsze 11 km przejechaliśmy, by zatrzymać się przy znaku Tropic of Capricorn. Następnie wjechaliśmy na drogę C14, przejechaliśmy przez Gaub Pass i Kuiseb Pass, stamtąd do Walvis Bay.
Pierwsze refleksje jakie przyszły po przebyciu tej trasy to, że warto czytać mapę: sprawdzać czy na wyznaczonym odcinku są drogi główne, czy poboczne, czy solne, a może po prostu szutrowe albo drogi z przejazdem 4×4. Dlaczego ? Bo przejechanie 20 km drogą główną to zupełnie inny czas, niż przejechanie tej odległości drogą szutrową. Dobrze jest dotrzeć przed zmrokiem i nocować w bezpiecznych warunkach. Ubezpieczenie samochodu nie obejmuje po zachodzie słońca aż do wschodu. Dlatego trzeba dopasować chęci przejechania do możliwości, jakie dają warunki geograficzne. W ciągu dnia w Afryce raz można przejechać 100 km a innym razem 500 km. Na tej trasie było dużo zakrętów, przez 20 km skręcaliśmy w prawo i w lewo po terenie górzystym wynoszącym ponad 2000 m. n.p.m. Nie jest to teren, gdzie można nocować na campingu. Widzieliśmy jeden znak wskazujący, że camping znajduje się za 50 km po skręcie w lewo. Ryzyko jest zbyt duże, gdyby pozostało dwie godziny do zachodu słońca. Z Rostock Ritz ruszyliśmy po śniadaniu. Mieliśmy dobry czas i temperaturę sięgającą do 33°. Wjechaliśmy do Swakopmund District. Tam urzekł mnie Canion Kuiseb. Na tym piaszczystym i równinnym terenie mijamy górę w kształcie wieloryba, następnie kopalnię soli. Wjeżdżamy do Walvis Bay District. Temperatura spada z 33° do 26°. Roślinność coraz rzadsza i skąpa. Do Walvis Bay pozostało 120 km. Droga z ograniczeniem do 60km/h w tym 15 km drogi asfaltowej. Ścieramy się z kontrastami: asfalt i wydmy. Najpierw mijamy Duna 7 a wzdłuż drogi do samego celu ciągną się słupy energetyczne. Pomimo tych udoskonaleń cywilizacyjnych Walvis Bay pozostanie w mojej pamięci niedoświetlone. To dzięki mgłom i rozmydlonym promieniom słońca na szaro-brunatnym nieboskłonie. Zatrzymaliśmy się w Walvis Bay pięć dni.
I jeszcze wracając z północy Namibii wróciliśmy do tego miejsca na trzy dni. Na nocleg wybraliśmy guesthouse Oyster Box. Tam poznaliśmy Chrisa Lourensa, sympatycznego faceta, który dbał o gości. Zaraz po zadomowieniu się usiedliśmy na tarasie. Obserwowałam przez lornetkę kolonię flamingów, które stały na wysepkach wysuszonych przez odpływ (nigdy później już ich nie widziałam w tym miejscu). Marzyłam, by dopłynąć kajakiem do tych pięknych, różowych ptaków. Słyszałam szum morza i Tomka, który nieprzerwanie śpiewał:
Ze Świnoujścia do Walvis Bay
droga nie była krótka,
a po dwóch dobach, albo mniej
już się skończyła wódka.
Do brydża! – krzyknął Siwy Flak
I z miejsca rzekł – Dwa piki
A ochmistrz w telewizor wlał
Nie byle jakie siki
Cztery piwka na stół, w popielniczkę pet,
Jakąś Damę roześmianą Król przytuli wnet.
Gdzieś między palcami sennie płynie czas.
Czwarta ręka, króla bije As.
W tym szantowym nastroju poszliśmy do Raftu.
Restauracji na oceanie znajdującej się od brzegu ok. 250 m. Prowadził do niej pomost i zapach świeżych ryb i owoców morza. Raft wygląda jak stara drewniana łajba, duża, przeszklona. Pracowali tam mili ludzie. Do Raftu przychodziliśmy, jak większość gości przed zachodem słońca. Najlepsze stoliki mieściły się przy szklanych ścianach. Tam w oczekiwaniu na kolację obserwowaliśmy zachód słońca i mewy, które wzbijały się ku niebu i po chwili pikowały do wody, by chwycić rybkę. Na ryby podane na stół czekało się o wiele dłużej nawet około godziny. Pamiętam, jak pierwszego dnia zamówiliśmy: danie Hula – Hula w skład, którego wchodziły ryby, małże, kalmary, krewetka tygrysia zalane sosem curry z dodatkiem świeżej kolendry i mlekiem kokosowym. Danie zostało nam przyniesione w ciężkim, żeliwnym kociołku. Po raz pierwszy poczułam smak azjatyckiego dania, chociaż byłam w Namibii. Innym razem zamówiliśmy Three Cheese &Fresh Garlic Prawns, krewetki w trzech serach ze świeżym czosnkiem, albo Seafood soup zupę z owoców morza. Do głównych dań kuchnia serwowała kolorowe sałatki Thai Roasted Beetroot Salad: liście Fency z sezamowym olejem, świeże liście kolendry, sos sojowy, miód i sos pomarańczowy, albo Smokey Joe’s Avo Salad lub Quinoa &Roasted Vegetable Salad.
Pyszne potrawy z wszystkiego co w morzu pływa pachniały świeżością. Tego pierwszego dnia zanim dotarliśmy do Raftu, szliśmy wzdłuż Oceanu. Była to jedyna droga jaka prowadziła nas z Oyster Box do Raftu. Wilgoć oceanu i suchy wiatr pustynny mieszały się w popielatym niebie. Przejrzystość powietrza chroniły mgły. Nad brzegiem usypanym z ciemnego piasku zaczepiały nas mewy, przy wejściu na pomost handlarze.
Miseczki z drzewa hebanowego, zegareczki, okularki i wszystko w bardzo dobrej cenie.
Chociaż handlarze mówili po angielsku i nie używali zdrobnień to efekt, jaki wywoływali był spontaniczny i pogodny dlatego przełożyłam ich nawoływanie w zdrobnieniu. Nie czarni handlarze przyciągali nas tego dnia najbardziej ale przyroda. Poziom wody podnosił się i zalewał plażę. Słońce rozpływało się w chmurach. Wiatr rozwiewał mi włosy, ale nie tak romantycznie, jakbym sobie życzyła. Tylko szarpał moje kudły na wszystkie strony. Temperatura spadła do 20°. Jeszcze nie zaszło słońce, ale ledwo co ujrzeliśmy ich przy betonowych zlewach. W pośpiechu obierali z łusek ryby, palce u rąk mieli zmarznięte, na nogach wysokie kalosze, do których wciśnięte były spodnie. Plecy okrywały przewiewne koszule, które wypełniał wiatr, jakby nosili na plecach namioty. To był ten moment, na który czekaliśmy. Nie szukaliśmy atrakcji, które proponowane były na Duna 7 : Guided Quadbike Tours, Kids Track, Dune Boarding czy Hydroball Dunerides, Sundowner, Braai & Entertainment facilities itd. Podeszliśmy do rybaków:
Dobry wieczór
Dobry wieczór odpowiedzieli nadal nie przerywając swojej pracy. Szybko przerzucali z jednego wiadra do drugiego niemieszczące się w jednej dłoni ryby.
Tutaj jest pięknie, jest ocean, trochę chłodniej, niż na południu. Osiem dni byliśmy na południu Namibii, widzieliśmy Pustynię Namib, Fisch River Canyon, Ai-Ais, Kolmanskope i Lüderlitz. Nie udało nam się tylko połowić ryb.
Nie odpowiedzieli. Zajęci byli swoją codzienną pracą. W naszych głowach pozostała idea. I pewność, że to jest to miejsce, gdzie można złowić ryby. Jeszcze nie wiedzieliśmy, jakie ryby możemy i chcemy łowić. Nasze myśli, szczególnie Tomka krążyły teraz tylko wokół jednego. Wieczorem opowiedzieliśmy o naszym spotkaniu Chrisowi w Oyster Box. Następnego dnia umówił nas na wyprawę z Terrym, mężczyzną po 50 roku życia, niewysokim, o ciemnych włosach z wąsami pod nosem. O połowie rekinów przeczytacie w artykule http://www.cheetahstudio.pl/55-minut-trwa-niefart-copper-scharka/
„Ze Świnoujścia do Walvis Bay”- brawo. Niby swojsko a jednak egzotycznie. Rozbudziłaś Dorotko moją ciekawość, czy udało się Wam powędkować? I ta kolonia flamingów działa na wyobraźnię. Jak zwykle zdjęcia dopełniają całości.
Przyszedł czas na wędkowanie, a nawet na poważne łowy. Opisałam go w artykule: Połowy rekinów.